Był
1 stycznia 2000 roku. Mróz za oknem tworzył na szybach przepiękne dekoracje a
śnieg opadający lekko na gołe drzewa przypominał, że właśnie rozpoczął się Nowy
Rok. Krzysiek obudził się wczesnym rankiem. Przetarł zaspane oczy i wyjrzał przez okno by zobaczyć
„nowy świat”. Świat, który na nowo budzi się do życia. Delikatne promienie
słoneczne przebijały się przez białe chmury próbując oświetlić swoim blaskiem „nową”
ulicę.
Chłopak miał wrażenie, że obudził się w innym
świecie. Przez zaszronione okno zauważył na chodniku ozdoby noworoczne
pozostawione przez sąsiadów,
pozostałości po fajerwerkach oraz zanikające ślady stóp. Na trawnikach
leżały butelki po szampanie a w uszach wciąż słyszał wypowiadane jednym tchem
cyfry. Cztery, trzy, dwa … przypomniał sobie radość rodziców, uśmiechy dziadków,
okrzyki znajomych. Czuł, że w tym roku stanie się coś niezwykłego. Otworzył
okno i poczuł jak zimny wiatr gładzie go po policzkach, jak drażni się z nosem.
Spojrzał na drzewo rosnące tuż przy jego oknie. Przypomniał sobie chwilę kiedy
razem z ojcem zapalał fajerwerki. Po raz pierwszy ojciec pozwolił mu
samodzielnie odpalić fajerwerki. Był bardzo szczęśliwy. Pamiętał jak przez huk fajerwerków
usłyszał ciepły głos ojca: „Jestem z
Ciebie dumny, synu.” Poczuł wtedy ciepło na które czekał cały rok. Były to
dla niego najlepsze święta w ciągu roku. W czasie Świąt Bożego Narodzenia wreszcie
byli razem. Mógł porozmawiać z ojcem o każdej porze dnia, mógł zapytać go o
wszystko bo miał go wreszcie przy sobie. Miał go tylko dla siebie. Ojciec
Krzyśka – Mirosław - bardzo rzadko bywał w domu. Był biznesmenem i bardzo
często wyjeżdżał na długie miesiące. Krzysiek całymi dniami czekał na ojca. Wyczekiwał
momentu kiedy ojciec stanie w drzwiach i przytuli go mocno. W uszach ciągle
brzmiał jego głos gdy czytał mu o przygodach piratów. Pamiętał ich wspólne
rozmowy. Brakowało mu tego. Pisał do niego mnóstwo listów. Dzwonił do niego niemal
codziennie.
***
Pan
Mirosław był postawnym mężczyzną z bogatej rodziny. Był uparty i konsekwentny.
Zawsze umiał postawić na swoim. Jednak pod skorupą bezwzględnego biznesmena
krył się czuły, kochający ojciec i wspaniały mąż. Mimo ciągłego nawału
obowiązków rodzina była dla niego najważniejsza. Był dla chłopca wielkim
autorytetem. Krzysiek codziennie wyobrażał sobie, że gdy dorośnie będzie
właśnie taki jak tata. Dumny, lojalny, pracowity, a przede wszystkim uczciwym i
kochającym tatą.
***
Matka
Krzyśka – Elżbieta – była natomiast ekscentryczną kobietą. Zawsze była
elegancko ubrana, umalowana. Fryzury miała bardzo różne. Od koków po długie
warkocze spięte złotymi spinkami. Włosy co kwartał zmieniały kolor. Miała
wyrafinowane poczucie humoru i zawsze chciała sprawiać wrażenie świetnej
gospodyni i wspaniałej żony. Niestety nie radziła sobie w domowych obowiązkach.
Sprzątać nie lubiła. Twierdziła, że nie jest ona do tego stworzona. Gotowanie?
Kiedyś na swoje pierwsze święta upiekła indyka. Chciała być taka amerykańska.
Niestety zamiast indyka, który spalił się w piecu, podała spaghetti boloneze.
Spaghetti również nie nadawało się do jedzenia, jednak nikt nie zwrócił jej
uwagi i grzecznie zjadł posiłek. Lubiła zagraniczne wina. Interesowała się
ezoteryką. Uczyła się nawet stawiać tarota. Gdy chłopiec był mały matka
pracowała jak krawcowa, jednak wszystkim wmawiała, że jest projektantką mody.
Szyła suknie balowe oraz przepiękne suknie ślubne. Niestety kiedyś będąc z
rodziną na wakacjach we Francji uległa wypadkowi i złamała sobie rękę w kilku
miejscach co nie pozwoliło na kontynuowanie kariery. Gdy Krzyś wszedł w wiek
szkolny zajęła się wystrojem wnętrz. Wykańczała domy w starych dzielnicach,
które służyły potem jako domy pokazowe. Tak więc Krzysiek Dylewski miał
wspaniałe życie. Miał 15 lat i chodził do gimnazjum. Lubił czytać książki
historyczne. Pasjonował się również archeologią. W pokoju miał mnóstwo książek
o tej tematyce oraz mnóstwo eksponatów, które przywoził mu tata. Gipsowe
czaszki, drewniane falsyfikaty starożytnej broni. Jednak jego największą pasją
była fotografia. Z okazji 13-tych urodzin ojciec przywiózł mu profesjonalny
aparat aż z Honolulu. Kiedy chłopak zobaczył to wspaniałe urządzenie nie mógł
wykrztusić słowa. Od razu wziął się za robienie zdjęć. Fotografował wszystko.
Ludzi na ulicy, zwierzęta, naturę, mamę w kuchni, tatę z fajką i poranną gazetą.
Właśnie to zdjęcie ojca trzymał w kieszeni. Właśnie to zdjęcie ciepłego,
kochającego taty dodawało mu sił. Nigdy się z nim nie rozstawał. Wierzył, że
gdy trzyma to zdjęcie przy sercu poradzi sobie ze wszystkim.
***
Zamknął
okno, gdyż chłód był już nie do zniesienia. Włożył kapcie i udał się do
łazienki, która znajdowała się na piętrze, tak jak jego pokój. Umył zęby,
przemył twarz i spoglądając w lustro uśmiechnął się słysząc dźwięk telewizora.
Szybko zszedł na dół. Wszedł do kuchni i uradowany rzekł:
- Dzień dobry
wszystkim. – jednak nie otrzymał odpowiedzi. Powtórzył to jeszcze z dwa
razy jednak znowu nie usłyszał odpowiedzi. Rozejrzał się po domu z
zaniepokojeniem. Nagle zauważył na stole w jadalni kawałek papieru. Podszedł
zdenerwowany do stołu. Chwycił kartkę w dłoń i głośno przeczytał: „Kochanie, musiałam odwieźć ojca na lotnisko.
Wrócę jak najszybciej. Zrób sobie śniadanie i pamiętaj aby wyjść z Barkleyem.
Kocham Cię synku. Mama”. I znowu
ojciec musiał wyjechać.
- Nawet się ze
mną nie pożegnał. – powiedział zły zgniatając kartkę. Nagle poczuł na ręku
zimny nos Barkleya. Popatrzył w jego stronę i ucieszył się na widok psa.
Pogłaskał go po głowie i przypomniał sobie jak razem z rodzicami pojechali po
niego do schroniska. Gdy weszli na posesje przeraziła go rzeczywistość którą
zobaczył. Miał wtedy z 10 lat. Chodził od klatki do klatki przyglądając się
różnym zwierzętom. Nagle w jednej z klatek zobaczył leżącą białą kulkę.
Podbiegł tam szybko i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Na brudnym kocu leżał
mały szczeniaczek. Gdy tylko wyczuł obecność chłopca podniósł łepek i wielkimi
czarnymi oczami wpatrywał się w niego z zainteresowaniem. Po chwili z
merdającym ogonem podbiegł do niego. Zaczął lizać jego rękę, łasić się,
skamleć. Krzyś przyprowadził tam rodziców. Początkowo matka była sceptycznie
nastawiona na obecność zwierzęcia w jej domu. Bała się o swoje delikatne
tureckie dywany. Jednak gdy zobaczyła tą kruszynkę oczy się zeszkliły i tak
Barkley od ponad 5 lat mieszkał z rodziną Dylewskich. Był prawdziwym członkiem
rodziny.
***
Krzyś
zrobił parę kanapek. Nie lubił herbaty więc kanapki popił resztą coli jaka
została z poprzedniego wieczoru. Napełnił miskę Barkleya suchą karmą i z
radosnym uśmiechem poszedł do salonu. Matka nie pozwalała mu jeść w salonie,
więc była to dla niego podwójna frajda. Po śniadaniu włożył talerz do zlewu,
ubrał się i już miał wyjść z psem gdy usłyszał dzwonek telefonu. Szybko podbiegł
do komody i podniósł słuchawkę.
- Halo?
- Cześć,
Krzysiu.
- Tato? To Ty?
- Tak synku.
Dobrze spałeś?
- Tak.
Dlaczego nie ma Cię w domu? – to pytanie przeraziło jego samego.
- Przepraszam.
Zadzwonili do mnie wczoraj wieczorem i musiałem wyjechać. Jest mama?
- Nie, mamy
jeszcze nie ma.
- Rozumiem. To
jak przyjdzie powiedz aby do mnie zadzwoniła. Jestem już na miejscu.
- Dobrze.
Kiedy wracasz? – zapytał Krzyś.
- Nie mogę
teraz rozmawiać. Mam spotkanie. Kocham Cię.
- Ja Ciebie
też. – głos ojca wydał się chłopcu dziwny. Miał wrażenie, że ojciec coś
ukrywa. Odłożył słuchawkę. Przez chwilę patrzył na nią w milczeniu.
- No nic. Może
mi się wydaje. – powiedział i poszedł do holu by ubrać kurtkę. Na zewnątrz
było chyba z -10°C, więc musiał ubrać się ciepło. Wziął smycz i zakładając
czapkę zamknął drzwi. Barkley pognał za jakimś ptakiem zostawiając Krzyśka parę
metrów za sobą. Idąc tak zaśnieżonym chodnikiem chłopiec nie mógł zapomnieć
dziwnego głosu ojca. Zastanawiał się co mogło się stać. Nagle usłyszał za
plecami cichy głos.
- Hej,
Krzysiek! Poczekaj! – gdy się odwrócił dostrzegł jak w jego stronę biegnie
Amelia. Amelia była jego koleżanką z klasy. Miała na sobie ciemnozielone
spodnie i białą puchową kurtkę. Rozpuszczone, blond włosy falowały na wietrze.
Przystanął i czekał aż podbiegnie do niego. Lubił przebywać w jej towarzystwie.
Lubił jej słuchać. Ona też lubiła fotografię i często robili razem zdjęcia.
Miał wrażenie, że czuł do niej coś więcej niż do innych koleżanek, ale nie
umiał tego wyrazić.
- Cześć
Amelia! – krzyknął.
- Hej! Co tam?
- A w
porządku. Jestem na spacerze z Barkleyem.
- A gdzie on
jest? –
dziewczyna rozejrzała się szukając wzrokiem psa, jednak nigdzie go nie było.
- Pewnie się
gdzieś bawi. – powiedział spokojnie.
- Mówisz to
tak spokojnie?
- To Barkley.
Nie muszę się martwić. On zawsze mnie znajdzie.
- Jak minął
sylwester?
- Dobrze.
Przyjechali dziadkowie, wujkowie. Była cała moja rodzina. Tata pozwolił mi
odpalić fajerwerki.
- Super. U
mnie nie było aż tak wesoło. – nagle posmutniała.
- Stało się
coś?
- Perełka mi
zdechła.
- Przykro mi. – powiedział to i przytulił
ją. Wiedział ile ten chomik dla niej znaczył.
- Ale nie o mówmy
tym.
- Ok. Masz
jakieś plany na dzisiaj?
- Tak. Kamil
robi imprezę urodzinową. Przyjdziesz?
- Nie zaprosił
mnie.
- No chodź,
spróbuje Cię wbić. Będzie fajnie. Będzie bitwa na śnieżki.
- No skoro
nalegasz. Masz numer do Kamila? Nie chcę wyjść na idiotę.
- Spoko.
Poczekaj. –
i wyciągnęła z kieszeni telefon.
- Jaki fajny?
Nowy?
- Tak.
Dostałam go na gwiazdkę. Nie pokazywałam Ci?
- No chyba
nie. Pokaż.
- Patrz ma
nawet aparat.
- Nieźle.
- A właśnie
zapomniałabym. Od poniedziałku w naszej szkole zaczynają się zajęcia z
fotografii. Chcesz przyjść?
- Pewnie, o
której są?
- Od 16-tej.
- Super, a kto
prowadzi?
- Falborska.
- Spoko.
Trzeba się zapisać?
- Tak, ale nie
musisz już się tym martwić. Zrobiłam to za Ciebie.
- Dzięki, nie trzeba
było.
- Nie, ale
chciałam Ci zrobić niespodziankę.
- Dasz mi ten
numer?
- A tak.
Zapisz. 012-852-69-15.
- Dzięki.
- Dobra muszę
lecieć. Do zobaczenia na imprezie.
- Pa. Barkley!
Barkley do domu! – zobaczył jak z wywieszonym jęzorem pies biegnie w jego stronę. Mróz
szczypał w uszy. Krzysiek miał wrażenie, że z nosa wystają mu duże sople.
Pobiegł szybko do domu. Śnieg chrzęszczał mu pod stopami. Wszedł do domu,
otrzepał buty i zdejmując kurtkę zawołał:
- Mamo,
jestem! – nie usłyszał odpowiedzi. Zobaczył jak Barkley otrzepuje się w
salonie. Mama bardzo tego nie lubiła. Zawsze wtedy krzyczała na Krzyśka czemu
nie pilnuje tego psa. Lubił w niej tą cechę chociaż czasami miał tego dosyć.
Widział w korytarzu płaszcz mamy, więc wiedział, że jest w domu. Wszedł do
kuchni i nalał sobie soku. Upił łyk i usłyszał jak mama rozmawia z kimś przez
telefon. Miała łamiący głos i często ściszała głos tak jakby nie chciała aby
coś wyszło na jaw. Ukrył się za framugą i usłyszał:
- Czemu tak
długo? Mirek! Mówisz to tak spokojnie. Jak ja to powiem Krzysiowi? Dobrze. Też
Cię kocham. Trzymaj się. – gdy odłożyła słuchawkę zauważyła jak chłopiec
stoi w drzwiach trzymając szklankę. Patrzył na nią i oczekiwał odpowiedzi. Ona
nie wiedziała co i jak mu powiedzieć. Czy zburzyć jego nadzieje? Czy zniszczyć
mu wspomnienia? Uśmiechnęła się niemrawo i podeszła do syna.
- Czy to tata
dzwonił? – zapytał chłopiec przerywając krępującą cisze. Kobieta długo nie
odpowiadała. Do salonu wbiegł Barkley. W pysku trzymał nową zabawkę. Zrozumiał,
że teraz nie jest dobry moment na piszczenie więc z podkulonym ogonem wyszedł z
pokoju. Krzysiek spojrzał na matkę. Był zdenerwowany, gdyż nie wiedział czego
się spodziewać. W oczach matki zobaczył zakłopotanie.
- Tak,
kochanie.
- Co
powiedział?
- Nic. Kazał
Cię ucałować. –
powiedziała poprawiając kosmyk nowo ufarbowanych włosów.
- Mamo?! Nie
jestem głupi! Co się stało?
- Ojciec
dostał nową propozycję pracy.
- To źle?
- Nie wróci
szybko do domu. – powiedziała już obojętnie.
- Co chcesz
przez to powiedzieć? – zapytał poważniej.
- Ojciec
wyjechał na rok do Francji. Prosił aby wysłać mu ubrania.
- Na ile?
- Słyszałeś.
Nie każ mi tego powtarzać. – powiedziała to i wyszła z
pokoju zostawiając syna samego. Krzysiek patrzył na znikający cień matki. Nie
mógł uwierzyć w jej słowa. Cały czas w uszach słyszał jej obojętny głos. Rok?
Czy on oszalał? Czy on wie co robi? Już wcześniej ojciec wyjeżdżał ale nie na
tak długo. W tym roku miały wydarzyć się wspaniałe rzeczy. W tym roku kończył
gimnazjum. Czy to znaczy, że ojca nie będzie w dniu jego urodzin? Czy to
oznacza, że nie zobaczy jak jego syn po raz pierwszy tańczy poloneza? Oszukał
go. Obiecał, że wszystko się zmieni. Nie
zważając na matkę ubrał kurtkę i wyszedł trzaskając drzwiami. Barkley
skorzystał z okazji i wybiegł za chłopcem. Krzysiek szedł przed siebie nie zastanawiając
się dokąd zmierza. Śnieg topił się pod jego stopami. Złość nie miała granic.
- Jak on mógł!
Jak mogłeś tato! – krzyczał. Miał ochotę się rozpłakać. Czuł, że nienawiść
rośnie w nim z minuty na minutę. Ojciec opuścił go wtedy gdy najbardziej go
potrzebował. Nienawidził jego pracy. Nienawidził tych chwil kiedy ojciec z
walizką żegnał go w drzwiach. Powtarzał sobie w myślach słowa ojca, które
wypowiedział w jego 10-te urodziny. „Jesteś
dla mnie najważniejszy”. Wspominając te słowa łzy napłynęły mu do oczu.
Przechodząc obok górki ze zgarniętym śniegiem kopnął w nią z całej siły. Śnieg
rozsypał się na wszystkie strony. Przypomniał sobie oczy matki. Były puste,
obojętne. Nie obchodziło ją co on właśnie przeżywa. Może jednak się mylił.
Mamie było już obojętne kiedy mąż wróci do domu. Ważne było dla niej, że ma
gdzie mieszkać, za co wychować syna. Był jej za to wdzięczny, jednak nie mógł
się pogodzić z jej obojętnością. Kiedy mówiła te słowa brzmiały jak echo. Może
on się przesłyszał. Może mama żartowała. Nie chciał uwierzyć, że nie zobaczy
szybko taty. Nawet się nie pożegnał. Nic mu nie powiedział. Niczego nie
wytłumaczył. Wyjechał w Nowy Rok. W dzień, który miał być dniem szczególnym.
Może właśnie to miało się stać? Krzysiek już sam nie wiele wiedział. Poczuł że
nie ma siły o tym myśleć. Przystanął na chwilę szukając psa wzrokiem.
Spontanicznie wyciągnął telefon z kieszeni. Wystukał długi numer. Chciał
zapytać tatę dlaczego go oszukał. Wiedział, że matka by mu na to nie pozwoliła,
tłumacząc się dużym kosztem rozmowy. Jednak w obecnej chwili nic go nie
obchodziło. Chciał usłyszeć głos ojca. Odczekał parę chwil gdy nagle usłyszał
ciepły głos:
- Halo? –
Krzysiek nie odezwał się. Próbował zebrać myśli. Zastanawiał się co mu powie. –
Halo? Synku? To Ty?
- Tak. –
odparł smutny. Zaschło mu w gardle.
- Co tam? Jak
Ci mija dzień? – o nie, tego za wiele.
- Jak śmiesz
mnie o to pytać?! Oszukałeś mnie! Jak zwykle! Nienawidzę Cię! – i rozłączył
się. Łzy ciekły mu strumieniami. Miał ochotę właśnie w tej chwili przytulić się
do taty.
Pan Mirosław położył telefon na biurku. Spojrzał na
zdjęcie syna i rzekł do siebie ze łzami w oczach.
- Przepraszam
synku. – i ucałował zdjęcie, które stało na nocnej szafce.
***
Krzysiek
szedł przed siebie, zastanawiając się co będzie dalej. Dostrzegł z oddali swoją
szkołę. Szkolę do której za dwa dni znowu pójdzie. Do szkoły w której uczył się
od kilku miesięcy. Była duża, przestronna. Znał tam nie wiele dzieciaków. Z
jego klasy - 3F - kojarzył prawie wszystkich. Zważając na to, że był w szkole
nowy nikt nie chciał się z nim zadawać. Chodził więc często sam na przerwach
zaczytany w kolejne przygody Indiana Jones’a. Jedynymi osobami z którymi
rozmawiał była Amelia, Jacek, Rysiek i Sandra. Przypomniał sobie ich wspólne
spotkanie. Od razu przypadli sobie do gustu. Amelia lubiła rysować, Jacek
kochał gry strategiczne, Rysiek - siatkówkę a Sandra taniec. Jednak mimo, że
każdy miał różne zainteresowania umieli ze sobą rozmawiać o wszystkim. Cenił ich
przyjaźń. Wiedział, że nie ma nic ważniejszego. Pamiętał swój ostatni dzień w
poprzedniej szkole. Koledzy patrzyli na niego zdziwionym spojrzeniem gdy
oznajmiał im, że wyjeżdża.
Nie zastanawiając się długo poszedł w kierunku
szkoły. Przystanął przed stalowym ogrodzeniem. Nie mówiąc nic obszedł budynek
dookoła. Barkley dobiegł do chłopca i nie spuszczał z niego wzroku. W pewnej
chwili przystanął. Spojrzał w okno na trzecim piętrze. Obrócił się na pięcie i
poszedł do domu. Nie chciał już iść na urodziny do Kamila. Nie został
zaproszony. Nie będzie wpychał się tam gdzie go nie chcą. Krzysiek miał w
szkole opinie kujona gdyż nawet nieźle się uczył. Czuł się dziwnie w nowej
szkole. Mimo, że chodził do niej od kilku miesięcy nie czuł więzi z tymi
dzieciakami. Tęsknił za starą klasą. Tutaj każdy omijał go szerokim łukiem.
***
Poczuł,
że w kieszeni wibruje mu telefon. Nie miał ochoty odbierać. Jednak gdy na
wyświetlaczu zobaczył kto dzwoni szybko to zrobił.
- Co się stało
mamo?
- Nic,
sprawdzam czy nic Ci nie jest.
- Czemu miałoby
mi coś być? –
zapytał dumny z siebie.
- Wyszedłeś z
domu ponad godzinę temu. Kiedy będziesz?
- Już wracam. Nie
martw się. -
rozłączył się i poszedł w kierunku ulicy Wiśniowej. Rzucił psu kulkę ze śniegu
i patrzył jak pies wariuje ze szczęścia. W drodze do domu zastanawiał się czy
nie ma innego powodu dla którego ojciec postanowił zostać we Francji. Nagle do
głowy wpadła mu myśl o którą się nigdy nie podejrzewał. „On nas nie kocha” pomyślał. Słyszał czasami jak mama płacze w
kuchni. Słyszał jak się kłócili.
„On coś ukrywa.”
pomyślał Krzyś. Przypomniał sobie ich rozmowę. Jego głos był inny. Smutny,
przygaszony. Musiał dowiedzieć się prawdy. Zawołał psa. Ten czym prędzej
przybiegł do niego i razem poszli do domu.
***
Gdy
wszedł do ogródka zobaczył w skrzynce mnóstwo listów. Szybko podszedł i wyjął
koperty. Zaczął przeszukiwać ich zawartość w poszukiwaniu poszlaki. Myśl o ojcu
nie dawała mu spokoju. Nagle dostrzegł
wśród nich jakąś beżową kopertę z napisami w obcym języku. Przyjrzał się
dokładniej i zobaczył napisy w języku francuskim. Schował kopertę pod kurtkę i
wszedł do domu. Wchodząc usłyszał jak z kuchni dobiegają jakieś dźwięki. Po
cichu zdjął kurtkę i udał się w kierunku kuchni. Matka rozmawiała przez
telefon. Była bardzo zdenerwowana. Nie zauważyła go jak stanął w drzwiach.
- Znowu mi nic
nie mówi … znowu dowiaduje się o wszystkim ostatnia. – po tych słowach
odwróciła się i ujrzała syna. Wpatrywał się w nią dziwnym spojrzeniem. – Wybacz Jadziu, muszę kończyć. Krzyś wrócił.
Zadzwonię później. – rozłączyła się. Krzysiek wiedział, że coś przed nim
ukrywają. Nagle jak gdyby nigdy nic
podszedł do matki i przytulił się. Kobieta zdziwiła się na ten gest, jednak odwzajemniła
uścisk.
- Kocham Cię
mamo. – powiedział i ukradkiem zauważył, że na stole leżą rozłożone karty
tarota.
- Gdzie byłeś?
- Poszedłem
zobaczyć jak wygląda szkoła.
- I jak
wygląda?
- Biało. Co na
obiad?
- Może
zamówimy sobie coś? Marysia ma wolne, a ja nie mam zamiaru gotować. Na co masz
ochotę?
- Mamo
wszystko jest zamknięte.
- No tak
zapomniałam. Poczekaj może mam coś w zamrażalniku. Aha. Ryba? Może być?
- Tak.
- Idź umyć
ręce i zdejmij te buciory. Dywany mi upaskudzisz! – zrobił co kazała. Po 15
minutach zszedł do kuchni. Matka stała przy kuchence i czekała aż ryba się
zarumieni. Kątem oka zobaczyła jak syn siada przy stole. – Widziałam, że wyjmowałeś listy ze skrzynki.
- Tak. –
powiedział pewny siebie.
- Gdzie one
są?
- Na komodzie
w holu. Później Ci przyniosę.
- Dobrze. – nagle poczuli zapach
spalenizny. Na szczęście szybko zareagowali i ryba nie usmażyła się na węgiel.
Chłopak przygotował stół. Matka podała obiad. Jedli
w milczeniu gdy Krzyś rzekł:
- Mamo?
- Tak? – zainteresowała się kobieta.
- Mogę Cię o
coś zapytać?
- Mhm. – rzekła z kawałkiem ryby w
ustach.
- Czy tata nas
jeszcze kocha? – gdy kobieta usłyszała to zdanie zastygła. Spojrzała na
syna i poczuła ucisk w sercu. Czy on się czegoś domyśla?
- Synku,
oczywiście. Czemu o to pytasz?
- Wyjechał tak
bez pożegnania. Brakuje mi go.
- Mnie też
kochanie. Tata pracuje. – wyczuł w głosie matki dziwną sztuczność. Już miał zapytać ją o coś
jeszcze, ale nadbiegł Barkley.
- Co chcesz
piesku? –
zapytał Krzyś. Pies pochylił tylko łeb.
- Może chce
jeść. –
matka włożyła talerze do zlewu i wyszła z kuchni usprawiedliwiając się zmęczeniem.
Zanim jednak kobieta poszła na górę zawołała:
- Krzysiu
połóż listy na biurku w gabinecie taty. Ja idę się zdrzemnąć. Obudź mnie za 30
minut.
- Dobrze mamo.
- zrobił co
kazała.
***
Wziął
koperty z holu i niemrawo poszedł w głąb domu. Uchylił ciężkie drzwi
pokoju. Wszedł do ciemnego pomieszczenia
a za nim jego wierny stróż Barkley. Obwąchał meble i szybkim skokiem wlazł na
sofę. Pies nie miał tam wstępu. Krzyś też rzadko tu przebywał. Położył koperty
na szafce przy biurku. Podszedł do okna. Białe śnieżynki zasłaniały widok na
staw. Włączył światło i usiadł przy biurku. Przy oknie stało ciężkie mahoniowe
biurko, przy którym siedział jego ojciec paląc fajkę i czytając dział biznesu w
porannej gazecie. Pamiętał ten widok doskonale. Wyjął beżową kopertę. Długo się
jej przyglądał. Nie powinien otwierać tego listu. Nie był do niego, jednak ta
nie wiedza doprowadzała go do szału. Musiał się dowiedzieć co oni ukrywają.
Zawsze gdy wchodził do pokoju mama dziwnie mówiła, dziwnie na niego patrzyła. Nie
mówiła zbyt dużo. Przeważnie buzia się jej nie zamykała. Nie mógł zapomnieć
dziwnego głosu ojca. Ten telefon bardzo go zmartwił. Próbował otworzyć szufladę
w biurku, ale była zamknięta. Zaczął szukać kluczyka. Przypomniał sobie, że
tata zawsze chował go w porcelanowej żabie. Otworzył pudełko i znalazł tam trzy
pary kluczy.
- Co takiego
ukrywasz, tato? – powiedział próbując dopasować klucz do zamka. Nagle
trzask, szuflada się otworzyła. Cały czas nasłuchiwał czy nikt go nie śledzi.
Układał w myślach co powie mamie gdy go przyłapie. Mama spała. Tak przynajmniej
mówiła. Krzysiek nie wierzył w jej senność. Coś było nie tak. Wszystko było
jakieś dziwne. Matka traktowała go wciąż jak małego chłopca. Musiał wyjaśnić tą
sprawę. Wyjął z szuflady nożyk i energicznym ruchem rozciął kopertę. Wyjął z
niej kartkę. Próbował coś przeczytać jednak nie rozumiał ani słowa. Korzystając
z okazji, że matka spała, wdrapał się na krzesło i wziął z półki duży słownik,
który ojciec dostał od niej na 47-me urodziny. Zaczął tłumaczyć pismo. Słowo po
słowie szukał w książce starając się zrozumieć sens tekstu. Przetłumaczył trzy
pierwsze zdania. Nagle zamarł. Przeczytał dokładnie przetłumaczone zdania i nie
mógł uwierzyć własnym oczom.
- Tatę
wyrzucono z pracy. – nagle usłyszał skrzypienie schodów. Schował list do
szuflady. Gdy matka weszła do gabinetu spojrzał na nią zdziwiony.
- Co Ty tu
robisz?
- Bawię się w
dyrektora.
- He he. Synku
muszę wyjść. Zadzwoniłam po Hanię. Będzie za 5 minut.
- Ok. Mogę tu
jeszcze posiedzieć?
- Tak. A co tu
robi pies?!
– powiedziała po chwili - Wiesz, że
ojciec nie lubi jak Barkley leży na sofie. – pies podniósł łeb. Zrozumiał,
że nie chcą go tu i poszedł do salonu.
***
Gdy
mama wyszła z gabinetu wyjął list z szuflady. Przeczytał jeszcze raz
przetłumaczone zdania. Czuł, że ojciec oszukuje ich oboje. Chyba, że mama wie.
Przepisał kawałek listu, schował go do szuflady i zamknął ją. Wyszedł z
gabinetu i udał się do swojego pokoju. Po 10-ciu minutach zjawiła się Hania – sąsiadka.
Wiele razy chłopiec tłumaczył matce, że nie potrzebuje opiekunki, ale ona nie
dawała się przekonać. Hanka przywitała się z chłopcem. Barkley uwielbiał się z
nią bawić. Nie odstępował jej na krok. W pewnej chwili Krzysiek przypomniał
sobie, że Hania uczy się francuskiego. Postanowił przekonać się czy dobrze to
przetłumaczył. Szybkim krokiem wszedł do pokoju, wziął zieloną kartkę i pędem
zszedł na dół. Hania siedziała na sofie i bawiła się z psem. Z poważną miną podszedł
do dziewczyny.
- Hej. –
starał się nie okazać strachu.
- No co tam?
Jak minął sylwester?
- Fajnie. Po
raz pierwszy tata pozwolił mi odpalić fajerwerki.
- No to git.
Słuchaj musimy wykąpać Barkleya. – na dźwięk tych słów pies podkulił ogon i
uciekł z pokoju.
- Ok. Słuchaj,
mam pytanie.
- No? – rzekła pisząc sms-a.
- Dobrze
mówisz po francusku?
- No nawet
nieźle. A co?
- Możesz
zobaczyć te zdania? – i podał dziewczynie kartkę. Hania przeczytała tekst i odparła:
- A po co Ci
to?
- Do szkoły.
- Nie uczysz
się francuskiego. – poczuł jak zimny pot spływa mu po plecach.
- To … dla
kolegi.
- No spoko.
Poczekaj … to znaczy …
- I co?
- Tu jest
napisane, że ta osoba została zwolniona. Nie będzie już pełniła swoich
obowiązków. Odprawa zostanie przelana pod koniec miesiąca. Krzysiek, co to
jest? –
spojrzała na niego pytająco.
- No … tekst
do szkoły. Dla Ryśka.
- Czy aby na
pewno? –
zapytała zerkając na niego zdziwionym spojrzeniem.
- Tak. Dzięki.
Pójdę do siebie.
- Ok. Chcesz
coś do picia? – chłopak już jej nie usłyszał. Hania nie była głupia. Czuła,
że coś tu jest nie tak. Gdy tłumaczyła ten tekst kątem oka zauważyła poważną
minę chłopca. Zrozumiała, że on doskonale wiedział co tam było napisane. Nie
mogła tylko zrozumieć po co mu była potrzebna ta wiedza. W tym samym czasie
Krzysiek wszedł do pokoju trzaskając drzwiami. Łzy ciekły mu strumieniami. Sprawdziło
się to czego się obawiał. Ojciec ich zostawił. Odszedł. Nie obchodzi go co
czuje jego syn. Najbardziej bolało go to, że dowiedział się o tym w taki
sposób.
- Jak mogłeś!
Okłamałeś mnie! Znowu! – nagle usłyszał ciche stukanie do drzwi. Szybko
otarł łzy i usiadł na łóżku. Wziął pierwszą lepszą książkę by stworzyć pozory,
że nic mu nie jest.
- Proszę.
– zawołał. Głos dalej mu się łamał.
- Hej. Mogę?
– w drzwiach stała Hania z dwoma kubkami gorącej czekolady.
- Tak.
- Co tam?
- Czytam.
- Do góry
nogami? –
uśmiechnęła się i przysiadła na łóżku podając mu kubek z napojem. – Co się stało?
- Nic. –
odparł upijając łyk.
- Krzysiek?
Nie jestem głupia. Widzę, że coś Cię gnębi.
- Nic, serio.
- No skoro nie
chcesz mówić. Wypij czekoladę, pójdziemy wykąpać Barkleya. Śmierdzi strasznie.
Kiedy ostatnio go kąpałeś?
- Oj, nie
pamiętam.
- Czemu jesteś
taki smutny?
- Nie, wydaje
Ci się.
- Może. Musisz
mi pomóc go złapać. – dopili czekoladę w milczeniu. Przez dobre pół godziny ganiali za
psem. Gdy wreszcie go złapali zawlekli do łazienki. Gdy Barkley poczuł wodę na
łapach nie mógł opanować radości.
Nagle Krzysiek rzekł do dziewczyny:
- Hania?
- No?
- Gniewasz się
na mnie?
- Nie. Czemu
tak mówisz?
– powiedziała czochrając jego włosy.
- No wiesz …
ta sprawa z francuskim … - nie wiedział jak to powiedzieć aby się nie
zdradzić. Nie mógł teraz powiedzieć nikomu o ojcu. Musiał sam odkryć prawdę.
- Hej. Nic się
nie stało. Jak będziesz chciał to mi sam o wszystkim opowiesz. Zaraz wróci
Twoja mama. Chodź musimy tu posprzątać.
- Hania? Nie
mów mamie.
- Spoko. Bierz
się za mopa. Nigdy nie widziałam tyle brudu.
***
Po
wykąpaniu psa Krzysiek udał się do swojego pokoju. Nie miał ochoty na rozmowę.
Drażnił go skowyt psa, który stał pod drzwiami i błagał o wpuszczenie do
pokoju. Krzysiek zignorował dźwięki zza drzwi i położył się na łóżku,
wspominając poprzedni wieczór. Chciał aby to wszystko okazało się tylko złym
snem. Zastanawiał się czy to mu się nie zdawało. Jednak wciąż dręczyło go jedno
pytanie. Dlaczego? Dlaczego to wszystko stało się tak nagle. Spojrzał na
kalendarz wiszący nad biurkiem i przypomniał sobie o referacie
z geografii na poniedziałek. Jednak miał to w nosie.
Nie obchodziła go szkoła. Nie obchodzili go znajomi. Chciał się dowiedzieć dlaczego
po raz kolejny ojciec go oszukał. Dlaczego zostawił go chociaż wiedział, że to
ma być najważniejszy rok jego życia. Nie mógł zrozumieć również mamy, która
miała w nosie jak czuje się jej dziecko. Nie rozmawiała z nim. Nic mu nie
wyjaśniła. Był na nią zły, że dzisiaj wyszła i to na cały dzień. Usłyszał jak
Barkley skrobie łapą w drzwi. Wstał niemrawo i otworzył je. Uradowany pies
wskoczył na łóżko i szczęśliwie merdając ogonem wpatrywał się w okno. Wyraźnie
chciał iść na spacer. Gdy wyjrzał przez okno zastał go mrok. Latarnie świeciły
przytłumionym blaskiem i słychać było wiatr który radośnie tańczył ze
śnieżynkami. Ubrał się i chwytając smycz zszedł na dół. Usłyszał nagle:
- Pani Elu,
nie wiem o co chodziło, ale Krzyś był dzisiaj strasznie markotny. Cały dzień
siedział u siebie w pokoju. Powinna Pani z nim chyba porozmawiać.
- Dobrze
Haniu. Zrobię to. Dowidzenia. – nagle zauważyły, że chłopiec stoi i dziwnie
im się przygląda. Hania ubrała w pośpiechu kurtkę i wyszła trzaskając drzwiami.
Krzysiek spojrzał na matkę ale nie powiedział słowa. Ona też stała nieruchomo i
bała się wykonać jakikolwiek ruch w jego stronę.
- Idę z
Barkleyem na spacer. Będę za godzinę. – powiedział oschle.
- Krzysiu?
- Tak?
- Stało się
coś?
- Nie mamo.
Skąd to pytanie? – zapytał ze zdziwieniem gdyż nigdy nie słyszał w głosie matki takiej
czułości.
- Ostatnio
chodzisz smutny? Pokłóciłeś się z kimś?
- Nie.
- Tata
dzwonił. - powiedziała po chwili.
- Fajnie, co
mówił? – spytał obojętnie, zakładając buty.
- Kazał Cię
ucałować.
- Super. – matkę przeraził oschły ton tej
wypowiedzi.
- Krzysiu?
– zapytała podchodząc do syna.
- No?
- Od kiedy
uczysz się francuskiego?
- Nie uczę się.
- To po co Ci
to było? –
i pokazała mu małą zieloną kartkę ze zdaniami z listu. Chłopiec zamarł jednak
nie dał tego po sobie poznać.
- Skąd to masz?
- Leżało na
stole w salonie.
- To dla
Ryśka. Potrzebował … do szkoły.
- Nie kłam.
- Nie kłamie.
- Krzysiek?!
Mam tego dosyć! Powiedz wreszcie co się z Tobą dzieje! – nie mógł znieść jej
obojętności, nie mógł udawać że nic się nie stało.
- Ja też mam dosyć!
- Czego?
- Tego że
oboje z ojcem macie mnie za idiotę!
- O czym Ty
mówisz, synku?
- Powiedz mi
prawdę mamo!
- Jaką prawdę
synku?
- Chodź raz
powiedz mi prawdę! Chociaż raz potraktuj mnie jak człowieka! Mam dosyć tego, że
ciągle coś ukrywasz! Myślisz, że nie słyszę jak nocami płaczesz w poduszkę.
Słyszę! –
patrzył na nią wściekłym spojrzeniem. Jednocześnie wiedział, że nie powinien
tak traktować matki. Nie mógł się patrzeć jak mama tak cierpi. Próbowała udawać
silną, niezależną kobietę, jednak często przyłapywał ją z podkrążonymi oczami,
smutną czy chodźmy głęboko zamyśloną. Złościło go to jeszcze bardziej. Chciał
powiedzieć ojcu co o nim myśli. Wiele razy chciał do niego zadzwonić, jednak
nie mógł słuchać jego głosu. - Dlaczego
tata wyjechał? – powiedział po dłuższej chwili.
- Yyy … ja nie
wiem …
- Nie żartuj
sobie ze mnie! Właśnie o tym mówię. Jeśli tylko zaczyna się temat ojca zaraz go
urywasz. Nie chcesz o tym mówić. Ale to co powiedziałaś przed chwilą w ogóle
nie jest prawdą. Nie musisz się już trudzić, ja już wszystko wiem!
- Co wiesz? – zapytała przestraszona.
- Ojciec nas
zostawił! Rozumiesz?! Wyjechał bo już nas nie kocha! – krzyknął a łzy
leciały strumieniami. Nagle rozległ się odgłos telefonu. Kobieta stała w
miejscu. Nie chciała zostawiać teraz syna samego. Mimo jej obaw podeszła do
telefonu. Podniosła słuchawkę i usłyszała głos męża. Chłopiec pilnie obserwował
i nasłuchiwał matkę. Zorientował się z kim ona rozmawia. Otarł słone łzy.
- Kochanie
tata dzwoni.
- POWIEDZ MU
ŻE GO NIENAWIDZĘ! NIECH IDZIE DO DIABŁA! – i wyszedł z domu trzaskając drzwiami.
Kobieta chciała za nim pobiec jednak stwierdziła, że
Krzysiek chce pobyć sam ze swoimi myślami. Ze łzami w oczach podniosła
słuchawkę do ust i powiedziała drżącym głosem:
- Przepraszam.
Mirek? Jesteś tam?
- Tak. – powiedział po chwili.
- Słyszałeś?
- Trudno było
go nie usłyszeć. – jego głos jeszcze bardziej przycichł.
- On myśli, że
wyjechałeś bo nas już nie kochasz.
- Skąd takie
myśli?
- Nie wiem.
Muszę powiedzieć mu prawdę. Kochanie. Nie mogę patrzeć jak on cierpi.
- Nie. Nie rób
tego.
- Czemu?
Chcesz aby Cię znienawidził? Chcesz aby zapamiętał cię jako wyrodnego ojca?
- Nie, nie
chce. –
powiedział po chwili. – Jednak obiecaj
mi, że dowie się później.
- Czyli kiedy?
A zastanawiasz się czasem jak ja się czuje z tą sytuacją? Nie zdajesz sobie
sprawy jak mi jest ciężko. Nie dość, że muszę okłamywać syna, to nie mogę być
przy Tobie. Nie mogę nic zrobić.
- Muszę
kończyć. Kocham Cię Żabko. – i jednym ruchem rozłączył się.
Krzysiek szwendał się po osiedlu i nie mógł znaleźć
sobie miejsca. Nie mógł przestać płakać. Nie chciał wracać do domu. Nie chciał
z nikim rozmawiać. Pies zauważył niepokój pana i nie odstępował go na krok.
***
Dobiegała
godzina 22-ga. Krzysia nie było jeszcze w domu. Matka zaczęła się denerwować.
Nie mogła się do niego dodzwonić. Cały czas włączała się poczta głosowa.
Roztrzęsiona kobieta wyszła przed dom wypatrując syna. Zauważyła to sąsiadka i
zmartwiona wyszła zobaczyć co się stało.
- Stało się
coś, sąsiadko?
- Krzysia nie
ma wciąż w domu. Denerwuje się.
- Widziałam go
jakieś pół godziny temu w parku.
- Gdzie? – zapytała kobieta
zakładając płaszcz.
- Przy stawie.
- Jezus! – krzyknęła i czym prędzej
pobiegła do parku.
Weszła głównym wejściem. Wszędzie panowała ciemność.
Mimo blasku latarni nie mogła dostrzec Krzysia. Strach jeszcze bardziej ją
paraliżował. Nagle usłyszała szczekanie psa. Udała się w tamtą stronę z
nadzieją, że to głos Barkleya. Zaczęła nawoływać psa. Kilka minut później pies
przybiegł do niej z radosnym wyrazem pyska.
- Szukaj
Krzysia. – powiedziała do psa. Barkley szybko nastawił uszu i pobiegł przed
siebie. Kobieta z walącym sercem pobiegła za zwierzęciem. Nagle zobaczyła jak
na jednaj z ławek siedzi skulona postać. Pobiegła szybko w tamtą stronę i
ujrzała Krzysia. Był cały zapłakany. Kiedy ujrzał matkę wstał z ławki, otarł
łzy i powiedział gdy zobaczył strach na jej twarzy:
- Stało się
coś, mamo? – kobieta szybko przytuliła synka. Obejrzała go. Na szczęście
nic mu się nie stało. Wyciągnęła chusteczkę i wytarła chłopcu łzy.
- Nic
kochanie. Martwiłam się o Ciebie.
- Czemu?
- Wiesz, która
jest godzina? –
kiedy chłopiec spojrzał na zegarek zaniemówił.
- Przepraszam
nie zauważyłem.
-
Najważniejsze, że nic Ci nie jest.
***
Nastał
luty. Nie było już tak zimno jak miesiąc wcześniej, jednak dalej mróz był
odczuwalny. Ojca nie było już od miesiąca. Chłopiec z niechęcią chodził do
szkoły. Zatroskany i nieobecny nie widywał się ze znajomymi wymigując się
szlabanem.
Zaczęły się ferie zimowe. Krzysiek obudził się
później niż zwykle. Do pokoju weszła matka i rzekła:
- Wstawaj
śpiochu. Pojedziesz ze mną do sklepu.
Muszę kupić Ci jakieś nowe spodnie. – podeszła do łóżka. – Ubieraj się. Nie mamy czasu.
Krzyś
wykonał polecenie mamy. Po piętnastu minutach był umyty i ubrany. Czekał na nią
w kuchni. Spojrzał na zegar wiszący w salonie. Dochodziła 10-ta. Nagle rozległ
się telefon. Chłopiec podszedł do kredensu, podniósł słuchawkę i ochrypniętym
głosem rzekł:
-
Halo?
- Bonjour, si
je parle avec Elizabeth Dylewska.
- I’m
sorry but I don’t speak a France language.
- Oh. I’m sorry. I’m doctor Frances Dumas. Could I
speak with
Elizabeth Dylewska?
- Yes.
Please wait. Mamo?
- Co się
stało? – rzekła kobieta wyłaniając się z garderoby.
- Telefon do
Ciebie. Dzwoni jakiś doktor Dumas. – kiedy matka usłyszała nazwisko
podbiegła do telefonu niczym błyskawica. – Bonjour (Witam) ... Oui, c'est moi (Tak
to ja)... Ce qui est arrivé? (Co się stało?)... Oui (Tak). ... Quoi?(Co?) – chłopiec
zauważył w oczach matki łzy. Zaniepokoił się. – Oui
bien sûr ...(Tak, oczywiście) - po kilku minutach stresującej wymiany
zdań matka odłożyła słuchawkę. Stała przy kredensie i wpatrywała się w obraz
wiszący przed nią. Próbowała pozbierać myśli. Bez słowa, wolnym krokiem poszła
do kuchni. Usiadła na krześle i nie podnosiła głowy. Krzyś instynktownie poszedł
za nią. Usiadł obok i nie mówił nic. Wiedział, że matce potrzebna była teraz
cisza, jednak mimo tego chciał dowiedzieć się co się stało. Delikatnie dotknął
jej dłoni. Ona spojrzała mu w oczy i jeszcze bardziej się rozpłakała. Nie mogła
się powstrzymać. Płakała jak nigdy przedtem. Po raz pierwszy nie chciała udawać
silnej, twardej kobiety. Chciała płakać. Chciała się bać. Łzy ciekły po
policzkach zmywając podkład z jej twarzy. Czarne smugi po tuszu sięgały do
szyi. Nie miała siły mówić. Patrzyła tylko na syna i płakała. Nie czuła wstydu.
Nie czuła upokorzenia. Musiała wyrzucić z siebie wszystkie emocje. Musiała coś
z tym zrobić. Płakanie nie pomoże. Wyprostowała się na krześle. Otarła łzy i
spojrzała na zaniepokojoną twarz Krzysia. Był przy niej mimo, że nie znał
przyczyny jej zachowania. Musiała wreszcie coś powiedzieć.
- Mamo? Co się
stało? Kto to był? – nie odpowiedziała. Kobieta wstała i wyszła z kuchni.
Nie patrząc na syna powiedziała drżącym głosem.
- Przepraszam.
Muszę pobyć chwilę sama. – bez zbędnych słów wyszła na taras. Zamknęła
balkonowe drzwi i pogrążyła się w rozmyślaniach. Zdawała sobie sprawę, że
powinna porozmawiać z synem. Powinna mu wszystko powiedzieć. Nie chciała jednak
łamać obietnicy danej mężowi. Była w potrzasku. „Nie.” pomyślała. Musiała powiedzieć synowi prawdę. Nie wybaczyłaby
sobie gdyby Krzyś źle zapamiętał ojca. Przez całe małżeństwo była posłuszna
Mirkowi. Robiła to o co ją prosił, wybaczała ciągłą nieobecność. Miała
wszystko. Jednak musiała też myśleć o Krzysiu. Miał rację. Powinna z nim
porozmawiać. Powinna mu wyjaśnić co się dzieje, a nie zostawiać go samemu
sobie. Miała wyrzutu sumienia, że była taka nieczuła wobec własnego dziecka.
Wiedziała, że jego też niepokoi cała ta sytuacja. Była zła na siebie, że pozwala
mu tak cierpieć. Nigdy nie rozrabiał, zawsze dobrze się uczył. Miał prawo znać
prawdę. Czując chłód weszła do domu. Skierowała się do kuchni. Zobaczyła
Krzysia, jak siedzi markotny przy stole z podpartą brodą. Chłopiec natychmiast
poczuł zapach jej perfum. Podniósł głowę. Wymienili poważne spojrzenia. Kobieta
usiadła obok niego. Chwyciła go za rękę i rzekła cicho:
- Kochanie.
Masz rację. Ukrywam przed Tobą prawdę bo nie chcę abyś cierpiał. Jednak
przemyślałam to wszystko na spokojnie i doszłam do wniosku, że jesteś już na
tyle duży aby poznać prawdę. Pamiętaj, że nigdy nie uważałam Cię za idiotę, ani
nie chciałam w żaden sposób Cię zranić. – chłopiec patrzył na nią wielkimi
oczami i uważnie słuchał jej delikatnego głosu.
- Powiesz mi,
dlaczego tata wyjechał?
- Krzysiu.
Miałam Ci tego nie mówić. Tata bardzo mnie o to prosił jednak ja nie mogę
patrzeć jak cierpisz i nie chcę abyś pamiętał ojca w złym świetle. Synku …
- tu jej głos zadrżał. Oczy wypełniły się łzami. Ścisnęła dłoń syna i z
zaciśniętym gardłem powiedziała - … tata
umiera.
- Słucham?
– zapytał zszokowany tą informacją.
- Jest chory
na białaczkę. Tata nigdy nie przestał Cię kochać. Myślał, że szybko wyzdrowieje. – chłopiec patrzył tylko
na matkę i miał nadzieję, że to tylko zły sen. Nie mógł w to uwierzyć. – Niestety stan taty pogorszył się. – tu
urwała i przełknęła zbierające się łzy. Nie mógł wybaczyć sobie tego, że tak
strasznie się pomylił. Jego świat zawalił się. Wyprostował się na krześle i z
załzawionymi oczami patrzył na usta matki. Nie rozumiał już nic z jej
wypowiedzi. Miał głowę pełną różnych myśli. Nie patrząc na matkę wstał i
wyszedł z domu. Pies nie spuszczał z niego oka. Szedł za nim niczym anioł
stróż. Chłopak był roztrzęsiony. Zawalił mu się cały świat. Jak on mógł się tak
pomylić. Jak mógł posądzić ojca o coś takiego. Czuł nienawiść do siebie samego.
Chciał zobaczyć tatę. Chciał go przeprosić za swoje słowa. Chciał się do niego
przytulić. Płakał. Nie mógł uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Nie
mogło do niego dotrzeć, że ojciec umiera. W pewnej chwili przystanął. Barkley
otarł się o nogę chłopca i czekał na polecenie. Krzysiek spojrzał w niebo i z
całej siły krzyknął. W jego głosie słychać było rozdzierający go ból i
bezsilność. Po dwóch godzinach zziębnięty wrócił do domu. Nie chciał z nikim
rozmawiać. W międzyczasie dzwoniła do niego Amelia, która nie wiedząc o całej
sytuacji zapraszała go na zabawę. Nie był teraz w stanie myśleć o nikim innym
niż o ojcu. Czuł się podle, że winił go za coś czego nie zrobił. Bolał go również
fakt, że rodzice ukrywali przed nim tą wiadomość. Zrozumiałby, pomógłby. Nie
rozumiał dlaczego zdecydowali się kłamać. Teraz sobie przypomniał że od
jakiegoś czasu ojciec dziwnie się zachowywał. Częściej go przytulał, częściej mu czytał. Spędzał z chłopcem zdecydowanie
więcej czasu. Przypomniał sobie sylwestra. Ojciec nie odstępował go na krok.
Wtedy dziwiło go takie zachowanie, jednak teraz już wiedział co było tego
przyczyną. Krzysiek zmęczony położył się na łóżku. Trzymał w rękach zdjęcie,
które trzymał w kieszeni. Spoglądał na poważną minę ojca i wspominał te
wszystkie piękne razem spędzone chwile. Przypomniał sobie ich ostatnią kłótnię.
Krzysiek dostał wtedy jedynkę z klasówki z matematyki. Pamiętał minę ojca jak
się o tym dowiedział. Nie był zły. Ojciec był spokojny i stanowczy. Nie było
mowy o sprzeciwie. Dostał wtedy szlaban na telewizor dopóki nie poprawi oceny.
Pamiętał swoją wściekłość. Zdenerwowany poszedł do pokoju. Wtedy ojciec wydawał
mu się najgorszym człowiekiem na świecie. Gdy wspominał tą historię uśmiechnął
się, bo dzięki tacie wiedział co jest ważne. Dziękował mu za wszystko czego go
nauczył. Dziękował za każde słowo. Teraz dopiero zrozumiał kim tak naprawdę jest
jego ojciec. Był jego autorytetem. Zawsze wiedział co powiedzieć, jak się
zachować. Zawsze uczył syna samodzielności i nie bał się go krytykować. Nigdy
nie był obojętny na płacz syna, jednak zawsze mu powtarzał aby być silnym i nie
pozwalać sobą manipulować. Krzysiek bardzo kochał tatę. Nagle usłyszał ciche
pukanie do drzwi. Gdy się uchyliły do pokoju weszła matka. Miała szarą,
zmęczoną twarz. Oczy bez wyrazu. Usiadła obok syna i nic nie mówiła. Chłopiec
nie spojrzał na nią. Włożył zdjęcie do kieszeni i powiedział poważnie:
- Chcę
pojechać do taty. – kobieta patrzyła na syna i nie mówiła nic. Po dłuższej
chwili chłopiec spojrzał na matkę oczekując odpowiedzi. Wiedział co ona
przeżywa. Czuł dokładnie to samo. Zauważył w jej oczach łzy.
- Dobrze,
synku. – odpowiedziała kobieta łamiącym głosem i przytuliła chłopca do
piersi. Wiedziała, że Krzysiek potrzebuje teraz jej wsparcia. Nie mogła
zostawić go z tym wszystkim samego.
***
Minęły
dwa dni. Krzysiek wraz z matką polecieli do Paryża. Barkley został u Hani,
która przyjęła go z otwartymi ramionami. Po dwóch godzinach wylądowali.
Krzysiek cieszył się, że wreszcie zobaczy ojca, jednak nie wiedział jak
zareaguje jak go zobaczy. Bał się obrazu jaki go czeka. Matka nie odstępowała
go na krok. Zostawili bagaże w hotelu i czym prędzej udali się do szpitala.
Zdenerwowany chłopiec wszedł do budynku. Zapach czystych korytarzy i biel kitli
zaciekawiła chłopca. Podeszli do recepcji i matka zdecydowanym głosem zapytała
pielęgniarkę siedzącą za ekranem komputera:
- Bonne matin. Où puis-je trouver Dr Dumas?
(Dzień dobry.
Gdzie znajdę dr Dumasa?)
- Comment êtes-vous appelé? (Jak się Pani nazywa?)
- Elisabeth Dylewska. –
pielęgniarka wykręciła jakiś numer i po chwili powiedziała:
- S'il vous plaît attendez une
minute. Dr Dumas est à venir. (Proszę chwilkę poczekać. Dr Dumas już idzie.) – Krzyś obserwował całą sytuację w skupieniu. Nic nie
rozumiał. Gdyby rozmawiali po angielsku to może co nieco by zrozumiał. Czuł się
strasznie odosobniony. Po kwadransie podszedł do matki wysoki mężczyzna i
zapytał grubym głosem:
- Mme Dylewska? (Pani Dylewska?)
- Oui.(Tak)
- Mon nom est François Dumas et je suis le médecin de votre mari. Je voudrais parler avec vous en privé.N'hésitez pas à le Cabinet. (Nazywam się Francis Dumas i jestem
lekarzem prowadzącym Pani męża.
Chciałbym porozmawiać z Panią na osobności. Zapraszam do gabinetu.)
- Krzysiu poczekaj tu na mnie.
Muszę porozmawiać z Panem doktorem w
gabinecie. – chłopiec usiadł grzecznie na sofie obok gabinetu i z
niecierpliwością czekał na matkę. Nie mógł się doczekać, kiedy zobaczy ojca.
Nie mógł się doczekać, kiedy go obejmie. Przebierał nogami, gdyż chciał jak
najszybciej iść do taty. Po 30-tu minutach kobieta wyszła z gabinetu i
podchodząc do syna przytuliła go z nienacka. Krzysiek wyczuł w zachowaniu
matki, że zaraz otrzyma złą wiadomość. Spojrzał na matkę i zapytał drżącym
głosem:
- Mamo, co Ci powiedział
lekarz? Co z tatą? – kobieta milczała. Łzy leciały strumieniami. Nie mogła
złapać oddechu. Krzyśkowi nagle łzy napłynęły do oczu. Patrzył na matkę i
wiedział, że coś jest nie tak. Nigdy nie widział jej w takim stanie. – Mamo?! Co z tatą?! – znowu nie uzyskał
odpowiedzi. Zdenerwował się zachowaniem matki i pośpiesznie wszedł do gabinetu
lekarza. Musiał się dowiedzieć, co się stało.
- Excuse me doctor. What happens to my dad?
- Who are you?
- I am the son of Miroslaw
Dylewski is.
- Where's your mom?
- She is outside. She cries and doesn’t want to say anything.
- I'm sorry but I can’t tell you anything. You're too young.
- Why? I’m his son. I have a right to know the truth.
- You’re right but you won’t understand.
- Where is my dad? I want to see him. Now.
- Don’t be nervous, please. Ok. Please sit down. – ze zdenerwowanym wyrazem twarzy usiadł obok lekarza. Dobrze szła
mu rozmowa po angielsku i był z tego dumny. Nie poszło na marne tyle lat nauki.
Tata miał rację. Teraz docenił motywowanie go do nauki. Obserwował minę lekarza.
Bał się, że rzeczywiście niczego nie zrozumie. Nagle do gabinetu weszła matka
Krzyśka. Zdenerwowana kobieta podeszła do syna i rzekła:
- Krzysiu, co Ty tu robisz?
- Rozmawiam z panem doktorem. Może
on mi powiem, co się dzieje. Mam prawo wiedzieć, co się dzieje z tatą. – kobieta skinęła jedynie głową i usiadła
obok syna. Chwyciła go za rękę i nie powiedziała słowa. Nie była na niego zła.
Wręcz przeciwnie. Była z niego bardzo dumna. Cieszyła się że jej synek tak
dorósł. Bolało ją jednak, że w takich okolicznościach. Lekarz usiadł za swoim
biurkiem i przez dłuższą chwilę przeglądał jakiejś dokumenty. Wreszcie spojrzał
na chłopca i powiedział:
- Your dad is in a coma.
- Mamo, co to znaczy? –
zapytał zainteresowany a jednocześnie wystraszony.
- Tata jest w śpiączce,
kochanie. – powiedziała matka i odwróciła głowę, aby nie patrzeć na syna. –
Jego stan jest krytyczny. Nie chciałam Ci
mówić, aby Cię nie martwić.
- Nie chciałaś mi mówić?! Żartujesz?!
Czy możesz nie myśleć tylko o sobie?! – i wyszedł zapłakany z gabinetu. Kobieta pobiegła za nim. Żałowała
swoich słów. Zdała sobie sprawę, że traktuje Krzysia bardzo oschle. Jemu też było
bardzo trudno. On był jeszcze dzieckiem i nie wiedział co ma robić. Skarciła
się za swoje zachowanie. Zauważyła syna jak stoi przy recepcji i rozmawia z
pielęgniarką:
- Excuse
me, where is my dad?
- Who's your daddy?
- Miroslaw Dylewski. –
usłyszała kobieta. Krzysiek zauważył postać matki, ale nie odezwał się. Z oczu chłopca
matka wyczytała żal. Pielęgniarka odpowiedziała i chłopiec poszedł w kierunku
schodów. Matka poszła za nim. Chłopiec szedł zdecydowanie w kierunku sali, w
której leżał tata. Chciał go zobaczyć. Nie zważał na jego wygląd. Nie mógł
pojąć jak matka mogła go tak traktować. Zauważył wskazane przez pielęgniarkę
drzwi. Przystanął. Wziął głęboki oddech. Spojrzał na poważną twarz matki.
Uchylił drzwi i ze strachem wszedł do środka. W progu przywitała go
pielęgniarka, która podała mu specjalne odzienie. Z drżącymi rękami założył czepek
i poszedł dalej. Odwrócił się do matki i powiedział ze łzami w oczach:
- Chcę pójść sam. – i
zamknął drzwi. Podniósł wzrok na łóżko. Nagle zauważył na nim postać mężczyzny.
Był podłączony do wielu rurek, które podtrzymywały go przy życiu. Krzyśkowi zabiło
mocniej serce, a do oczu napłynęły łzy. Nie mógł uwierzyć, że to jego tata.
Wychudzony, niczym kłoda leżał na łóżku. Bez życia. Oczy miał zamknięte i słychać
było jego ciężki, powolny oddech. Chłopiec bał się podejść do łóżka. Nie
wiedział co ma zrobić. Ten widok jeszcze bardziej go osłabił. Nie docierało do
niego, że jego silny, stanowczy tata leży tu w tym szpitalnym łóżku i nie może
zrobić ruchu. Nie może nic powiedzieć. Jest zdany na Bożą łaskę. Podszedł do
łóżka i wszystko w nim pękło.
- Tato! Wiem, że mnie
słyszysz! Nie możesz mi tego zrobić! Wstań! Otwórz oczy! Nie możesz mi tego
zrobić! Obiecałeś! – płakał Krzyś. Usiadł na taborecie i przytulił głowę do
jego ręki. Płakał jak nigdy przedtem. Nagle poczuł za sobą obecność matki.
Stała za nim i nie odzywała się. W pewnej chwili otarła łzę i położyła rękę na
ramieniu syna. Krzyś wiedział, że mamie też jest trudno. Wiedział, że robiła
wszystko aby uśmierzyć jego ból. Mimo jej ekstrawagancji wiedział, że ma dobre
serce. Zawsze mógł na nią liczyć, zawsze mógł powiedzieć jej wszystko. Nie bał
się, że go skrytykuje. Wiedział, że mimo jej ciężkiego charakteru, zawsze starała
się mu pomóc. Wstał z taboretu i przytulił się do niej. Wiedział, że nie
powinien się tak zachowywać.
- Przepraszam, mamo.
- To ja Cię przepraszam, synku. Nie
powinnam traktować Cię jak małego chłopca.
- Tata, wyzdrowieje? – powiedziawszy to obejrzał się.
- Oczywiście, skarbie. Modlę
się o to codziennie. Tata jest z Ciebie dumny. – westchnęła głęboko - Krzysiu, opowiedz tacie jak Ci idzie w
szkole. – próbowała pocieszyć go kobieta.
- On mnie nie usłyszy. –
powiedział opuszczając wzrok.
- Usłyszy, usłyszy. Zostawiam
Cię. Tylko powiedz tacie wszystko. – pokiwała głową i opuściła pokój.
***
Chłopiec
podszedł do łóżka. Zdenerwowany usiadł na taborecie. Nie wiedział jak zacząć.
Nie wiedział co ma mu powiedzieć. Zamknął oczy i wyobraził sobie Wigilię.
Siedział wtedy obok ojca i grali w Monopol. Krzysiek uwielbiał tą grę. Była to
jakaś limitowana edycja. Przypomniał sobie jak śmiali się gdy chłopiec zgarniał
kolejne punkty. Mimowolnie na twarzy chłopca pokazał się uśmiech. Zbliżył się
do łóżka i powiedział pełen obaw.
- Wiesz, tato … byłem
ostatnio ze znajomymi na lodowisku. – tu zawahał się. Miał wrażenie, że
wszystko co teraz powie wyda się nie na miejscu. Nagle usłyszał jakby z oddali:
„Opowiedz mi o tym”. Chłopiec zdziwił
się. Spojrzał na twarz ojca. Serce biło mu szybciej niż zwykle. W głowie miał
wspomnienia z ostatniej Wigilii. Wstał z taboretu. Przeszedł się po pokoju.
Opanował emocje i ponownie usiadł przy łóżku. Tym razem słowa wylewały się
strumieniem. Chciał mu powiedzieć wszystko. Chciał aby wiedział, że jest tu z
nim i czeka na jego powrót. Wierzył w to, że tata obudzi się i wróci z nim do
domu. Opowiadał o swoich wynikach w szkole, o kumplach,
o Barkley-u. Opowiadał z taką ekscytacją, że czasami dziwił się
swojemu zachowaniu. Nagle zauważył coś dziwnego. Na ekranie monitora pokazały
się dziwne kreski. Oddech ojca był płytki i przyspieszony. Zaniepokoił się Krzyś
i podbiegł do pielęgniarki znajdującej się w drugim pokoju. Ta szybko wezwała
doktora. Chłopca wyproszono. Nagle podeszła do niego matka z kubkiem wody. Gdy
zobaczyła całe zamieszanie podbiegła do syna. Zauważyła zdenerwowaną twarz
chłopca.
- Co się dzieje?! Krzysiek?!
- Nie wiem. – wyraźnie
coś było nie tak. Krzysiek nie mógł powstrzymać łez. Nagle zdał sobie sprawę,
że może już nigdy nie zobaczyć ojca. Przytulił się do matki, aby nie patrzeć.
Ta próbowała go uspokoić, sama opanowując łzy. Lekarz nieustannie coś notował,
coś sprawdzał. Nagle matka objęła go mocniej. Wystraszył się na ten gest.
Spojrzał matce w twarz i zauważył smutek
na jej twarzy. Musiał coś zrobić. Odsunął się od niej i powiedział ocierając łzy:
- Wszystko w porządku, mamo?
– kobieta nie powiedziała nic, tylko usiadła na krześle, które stało nieopodal
sali. Nie mogła dłużej powstrzymywać łez. Jej mąż, jej ukochany mąż leżał tam,
walczył o życie, a ona nie mogła nic zrobić. Nie mogła mu pomóc. Nie mogła
nawet trzymać go za rękę. Spojrzała na
syna i wybuchła płaczem. Nie mogła powstrzymywać emocji jakie w niej tkwiły.
Nie miała już siły udawać silnej kobiety. Chciała płakać. Chciała wykrzyczeć
swój ból. Krzyś stał i patrzył na matkę. Nie mógł teraz zostawić jej samej.
Musiał z nią być. Oboje siedzieli zdenerwowani i czekali na informacje. Po
dłuższej chwili podszedł do niech lekarz. Gdy kobieta dostrzegła obecność
lekarza zamarła. Nie mogła wyczytać z jego twarzy żadnych informacji.
- Qu'est-ce avec mon mari? (Co z moim mężem?) – zapytała
kobieta ze ściśniętym gardłem. Łzy napłynęły do oczy. Dr Dumas spojrzał na
twarz kobiety oraz na przejętą twarz chłopca. Uśmiechnął się i powiedział:
- Votre mari réveillé d'un coma. (Pani mąż wybudził się ze śpiączki.) - kobieta nie mogła uwierzyć. Bez słowa
pobiegła do pokoju, w której leżał Mirosław. Krzyś pobiegł za matką co tchu.
Nie wiedział co się dzieje. Gdy wszedł do pokoju zaniemówił. Ze ściśniętym
gardłem wszedł dalej. Przy łóżku siedziała matka i nie mogła ukryć łez. Gdy
spojrzał wyżej zauważył uśmiechniętą minę ojca. Oczy miał otwarte, a jego ciało
był pozbawione rurek. Samodzielnie oddychał. Krzyśkowi łzy napłynęły do oczu.
Bał się podejść, gdyż miał wrażenie, że wszystko jest snem i że zaraz się
obudzi. Zmienił zdanie, gdy usłyszał ochrypnięty glos taty, który rzekł:
- Co stoisz jak słup soli? Chodź do mnie.
– gdy do chłopca dotarł ten dźwięk wystrzelił do ojca jak z procy. Wtulił się w
niego i nie mógł uwierzyć w to, że jego tata, jego wspaniały silny tata znowu
do niego mówi, znowu się do niego uśmiecha. Płakał z radości. Jednocześnie nie
mógł zapomnieć jak bardzo go skrzywdził. Nie mógł zapomnieć jak bardzo go
nienawidził. Ta myśl nie dawała mu spokoju. Pan Mirosław również się wzruszył,
jednak nie okazał tego. Nagle rzekł do syna:
- Naprawdę, dostałeś jedynkę z fizyki? Przecież tyle
razy to ćwiczyliśmy. – gdy Krzysiek to usłyszał
zaniemówił.
- Skąd o tym wiesz? – zapytał chłopiec
jakby wyrwany z transu.
- Powiedziałeś mi o tym. Pamiętasz? –
chłopiec nie mógł uwierzyć, że ojciec słyszał wszystko co mu opowiadał. Nagle
odwrócił się do matki:
- Nie patrz tak na mnie. Nic Tacie nie mówiłam.
– powiedziała radośnie kobieta. Chłopiec ponownie spojrzał na ojca i wciąż nie
dowierzał. Uśmiechnął się radośnie i ponownie przytulił się do ojca. W pewnym
momencie chłopiec wyraźnie posmutniał. Ojciec zauważył zadumę na twarzy syna,
więc powiedział:
- Widzę, że chcesz mi coś powiedzieć. – po
namyśle, chłopiec podniósł wzrok i rzekł cicho.
- Przepraszam, tato.
- Za co? – zaniepokoił się Pan Mirosław.
- Za swoje zachowanie. Przepraszam za to co
powiedziałem. – Pan Mirosław już wiedział co Krzyś miał na myśli. Uśmiechnął
się i powiedział do syna:
- „Les parents sont
là pour pardoner”.
- Co to
znaczy? – zapytał chłopiec z zainteresowaniem.
- To takie
francuskie powiedzenie: „Rodzice są po
to aby wybaczać”. Wiedz, że o nic się nie gniewam. Miałeś prawo tak się
zachować. Mama, opowiadała mi jaki byłeś dzielny. Jak się zajmowałeś domem.
Jestem z Ciebie dumny, synu. – te słowa były dla chłopca bardzo ważne.
***
Minął
miesiąc. Samopoczucie Pana Mirosława poprawiało się z dnia na dzień. Chemioterapia
znacznie poprawiła jego wyniki. Z dnia na dzień był coraz silniejszy. Widać
było, że obecność rodziny wpływa na niego bardzo pozytywnie. Krzysiek nie
odstępował ojca na krok. Pomagał mu w rehabilitacji, rozmawiali godzinami.
Pewnego dnia gdy siedzieli na patio, ojciec zapytał:
- Krzysiu, co
ze szkołą? – chłopiec milczał.
- Wszystko w
porządku.
- Krzysiek.
Jutro wrócisz z mamą do Polski. Musisz wrócić do szkoły.
- Ja chcę zostać
z Tobą.
- Nie ma mowy.
W poniedziałek masz pójść do szkoły. Nie dyskutuj ze mną.
- Ale …
- Krzysiu.
Jestem znacznie silniejszy i poradzę sobie. Ty, nie możesz opuszczać szkoły. – chłopiec wyraźnie
posmutniał. Chciał zostać z tatą. Wiedział, że nie będzie mógł się skupić na
nauce. Jednak wiedział, że tata miał racje. Wielkimi krokami zbliżał się test
gimnazjalny, który miał zadecydować o jego przyszłości. Z grymasem na twarzy
opuścił wzrok. Ojciec wiedział, że Krzysiek chce być blisko niego, jednak nie mógł
pozwolić na to, aby ten zaniedbywał swoje obowiązki.
- Tato,
obiecaj mi coś. – powiedział cichym głosem chłopiec.
- Co takiego?
– położył mu rękę na ramieniu.
- Będziesz do
mnie codziennie dzwonił. – po dłuższej chwili spojrzał ojcu w oczy. Mimo
tego iż próbował ukryć łzy, ojciec zauważył jego smutek.
- Obiecuje.
– powiedział Pan Mirosław i przytulił syna.
***
Następnego
dnia, po nie przespanej nocy, Krzyś wraz z matką wrócili do Polski. Była to
niedziela. Po powrocie do domu chłopiec nie mógł opędzić się od psa, który
łasił się i szczekał z radości. Wyszedł z nim na spacer i rozmyślał o tacie, o
szkole i o tym, że nic już nie będzie takie jak przedtem. W duchu cieszył się z
tej zmiany. Dostrzegł wreszcie jak ważni są dla niego rodzice. Zdał sobie sprawę
jak zmieniło się jego życie. Wiedział, że cała ta historia zostanie w nim na
zawsze. Barkley kręcił się pod nogami chłopca. Nagle znad przeciwka Krzysiek
dostrzegł swoich przyjaciół. Zdecydowanym krokiem podszedł do nich:
- Cześć.
- Hej! – przywitali się radośnie.
Spojrzał na Amelię i uśmiechnął się. Miała rozbawiony wyraz twarzy.
- Kiedy
wróciłeś? –
zapytał Jacek.
- Dzisiaj
rano.
- Co z Twoim
tatą? –
zapytała zaciekawiona dziewczyna.
- Lepiej,
dziękuje.
- Będziesz
jutro w szkole? – zapytała Amelia wyraźnie szczęśliwa.
- Tak. Jest
jutro jakaś klasówka?
- Nie. Z tego
co wiem, to nie.
- Super. Nie
miałem czasu, aby się uczyć.
- Idziemy do kina, wieczorem. Pójdziesz z nami?
- Na co w
końcu idziemy?
– zapytała cicho Sandra, którą wyraźnie coś niepokoiło.
- Na Batmana.
Mówiłem Ci, wczoraj. – powiedział jej Jacek.
- Wybaczcie,
ale nie mogę. Muszę pomóc mamie. – powiedział Krzyś. Nie było to jednak
prawdą. Pożegnali się i Krzysiek wraz z psem wrócił do domu.
Wszedł do środka. Ściągnął buty i poszedł do kuchni.
Przy oknie stała matka, wyraźnie nad czymś myślała. Krzyś podszedł do niej i
zapytał:
- Zrobić Ci
herbaty?
- Słucham? – zapytała wyrwana z
transu.
- Pytałem, czy
zrobić Ci herbaty? – spojrzał na nią ponownie.
- Nie,
dziękuje. Krzysiu, muszę wyjść na godzinę. Poradzisz, sobie? Zostawiam Ci 50
złotych. Zamów sobie coś.
- Co z
Marysią?
- Dałam jej
wolne. –
założyła płaszcz i wyszła nie spojrzawszy na syna. Chłopiec spojrzał przez okno
i zauważył jak matka wsiada do samochodu. Siedziała chwilę bez ruchu. Zauważył,
że otarła łzę. Oboje przeżywali to wszystko, ale po powrocie matka była bardzo
dziwna. Chodziła przybita i nie mówiła za wiele. Wiedział, że gdyby nie on,
matka mogłaby siedzieć przy ojcu. Poczuł się winny jej złego nastroju. Zamówił
dużą pizzę pepperoni. Usiadł przed telewizorem i zaczął jeść ją z apetytem.
Pies krążył obok czekając na jakiś smakowity kąsek. Po dłuższej chwili chłopiec
wyłączył telewizor, który zaczął go drażnić i wpatrzony w krajobraz za oknem
zamyślił się. Nagle do domu weszła matka. Gdy zobaczyła zamyślonego chłopca
podeszła bliżej i powiedziała:
- Stało się
coś, Krzysiu?
- Przepraszam.
– powiedział chłopiec nie patrząc na matkę.
- Za co? –
przestraszyła się kobieta.
- Przepraszam,
że przeze mnie nie możesz być z tatą. – po tych słowach pośpiesznie pobiegł
na górę. Z trzaskiem drzwi udał się do swojego pokoju. Matka od razu pobiegła
za nim.
- Synku, co Ty
opowiadasz? – zapytała kobieta wchodząc do pokoju syna.
- Przeze mnie
nie możesz siedzieć przy tacie. Przeze mnie musiałaś wrócić do Polski.
- Kochanie,
nie mów takich rzeczy.
- A co, nie
mówię prawdy?
- Nie. – powiedziała matka
siadając obok chłopca.
- To dlaczego
dzisiaj płakałaś w samochodzie?
- Musiało Ci
się zdawać. – skłamała kobieta.
- Nie okłamuj
mnie, mamo.
- Nie płakałam.
– nie chciała go dodatkowo martwić. Musiała po prostu posiedzieć w samotności.
Nieuniknione, że jakaś łza zakręciła jej się w oku.
- Gdzie
pojechałaś?
- Pojechałam
do babci Jadzi aby powiedzieć jak się
czuje tata. Była bardzo szczęśliwa. Nie wiem jak mogłeś pomyśleć, że przez
Ciebie nie mogę siedzieć przy tacie. Oczywiście chciałabym tam być, ale Ty też
jesteś dla mnie ważny i nie mogłam zostawić Cię samego.
- Mogłaś mi
powiedzieć.
- Tak,
przepraszam. Jak byłeś na spacerze z Barkleyem dzwonił tata.
- I co mówił? – zapytał Krzyś. Wyraźnie
czekał na tą wiadomość.
- Kazał Cię
ucałować. Przypomnij mi abym napisała Ci jutro usprawiedliwienie. Teraz się
kładź. Jutro do szkoły.
- Dobrze mamo.
Przepraszam. –
kobieta przytuliła syna i nie powiedziała już słowa.
***
Minął
kolejny miesiąc. Krzysiek codziennie dzwonił do ojca. Chodził do szkoły,
spotykał się ze znajomymi. Prowadził normalne życie. Nie przestawał jednak myśleć
o chwili kiedy znowu uściska ojca. Starał się nie zaniedbywać obowiązków. Robił
wszystko, aby tata był z niego dumny. Pewnego dnia, między lekcjami siedział na
korytarzu i rozmawiał z Amelią. W pewnej chwili zapytał poważnie:
- Z kim
idziesz na bal?
- Z nikim.
- Marek Cię
nie zaprosił?
- Jak widać.
- A tak się
zarzekał.
- No widzisz.
Z tego co wiem idzie z Martą.
- Pójdziesz ze
mną na bal?
– zapytał stanowczo, jednak z lękiem w głosie.
- Z Tobą?
- Tak. Co w
tym takiego dziwnego?
- Nic. Tylko
mówiłeś, że nie idziesz.
- Idę. A ty? – Amelia nie odpowiedziała
tylko z uśmiechem skinęła głową. Po lekcjach zebrali się całą paczką na boisku.
Grali w kosza i świetnie się przy tym bawili. Po godzinie rozstali się i każdy
poszedł w swoją stronę. Dużymi krokami zbliżały się urodziny Krzyśka. Cieszył
się na ten dzień gdyż miał skończyć 16 lat. Martwił się jednak, że w tak ważnym
dniu, nie będzie przy nim taty. Bał się, że nie będzie go również na balu.
Znowu miał wrażenie, że jest z tym wszystkim sam. Nie winił nikogo za taki stan
swojego nastroju. Wrócił do domu.
W salonie zauważył krzątającą się Marysię. Gdy
kobieta go dostrzegła powiedziała z uśmiechem:
- Myj ręce
zaraz podam obiad.
- Dobrze, a co
dzisiaj w menu?
- Spaghetti z
tuńczykiem.
- Pycha. – oblizał wargi i pobiegł do
łazienki. Zaniepokoiła go nieobecność psa. Po wyjściu z łazienki zapytał:
- Gdzie
Barkley?
- Twoja mama,
poszła z nim do weterynarza. – powiedziała kobieta nakładając posiłek.
- Po co?
- Barkley
wpadł pod samochód.
- Co?! Jak
to?! –
przestraszył się chłopiec.
- Nic mu nie
jest. Ma tyko złamaną nogę. – nagle chłopiec usłyszał trzask zamykanych
drzwi. Matka wyszła z samochodu a za nią Barkley. Kulał gdyż jedną łapę miał
zabandażowaną. Nie wiele myśląc Krzysiek wybiegł przed dom. Barkley był dla
niego wszystkim. Kochał tego zwierzaka jak młodszego brata. Nie wyobrażał
sobie, co by zrobił gdyby stało mu się coś gorszego. Przytulił głowę psa do
siebie i powiedział szczęśliwy:
- Nie rób tego
nigdy więcej. Słyszysz?! – pies jakby zrozumiał jego słowa, bo polizał go
po twarzy. Przez cały wieczór chłopiec nie odstępował psa na krok. W pewnej
chwili podeszła do niego matka. Podała chłopcu talerz z kanapkami i zapytała:
- Co się
działo dzisiaj w szkole?
- W porządku,
mamo. Dzwonił tata? – zapytał przeżuwając kawałek bułki.
- Tak.
Powiedział, że czuje się znacznie lepiej.
- Mogę do
niego zadzwonić? – zapytał zaciekawiony chłopiec.
- Tak. –
powiedziała uśmiechnięta kobieta. Krzyś podszedł uradowany do komody. Był
szczęśliwy, że usłyszy głos ojca. Wykręcił długi numer. Po dłuższej chwili
odebrał tata i chłopiec rzekł:
- Cześć, Tato.
- Cześć,
Krzysiu. Jak w szkole?
- Dobrze. W maju
mam wystawę zdjęć w szkole.
- To
fantastycznie.
- Kiedy
wracasz? –
zapytał nagle chłopiec. Wiedział, że odpowiedź może go rozczarować, ale musiał
wiedzieć czy ojciec będzie w domu w dniu jego urodzin.
- Nie wiem,
synku. Jeszcze jedna chemioterapia przede mną. Jak Barkley?
- Lepiej. To
silny pies.
- To
fantastycznie. Krzysiu, muszę kończyć. Odezwę się niedługo. Ucz się pilnie.
- Dobrze Tato.
Dobranoc.
- Dobranoc. – po rozmowie podszedł do
matki. Usiadł obok niej i nie odzywał się.
- Co
powiedział Tata? – zapytała kobieta. Chłopiec nie odpowiedział. Spojrzał na psa i
poszedł do swojego pokoju. Matka wiedziała, że Krzyś dalej to wszystko
przeżywa. Codziennie słyszała jak modlił się przed snem. Wiedziała, że jest mu
ciężko. Tylko powrót ojca mógł poprawić mu samopoczucie.
***
Nastał
maj. Krzysiek coraz częściej jeździł do szkoły na rowerze. Cieszył się wiosną.
Mógł beztrosko bawić się z psem w ogrodzie i chodzić nad staw. Pani Elżbieta
powróciła do dekorowania wnętrz. Dawała z siebie więcej niż dotychczas. Chciała
zanurzyć się w pracę aby nie myśleć o nieobecności męża. Codzienne rozmowy z
ojcem, dawały Krzyśkowi dużo siły. Wiedział, że ojciec czuje się coraz lepiej.
Jednak brakowało mu jego obecności. Brakowało mu zapachu fajki o poranku.
Brakowało mu rozmów. Dom wydawał się pusty. Matka całymi dniami przesiadywała w
pracowni lub jeździła po sklepach w poszukiwaniu nowych ozdób do kolejnego domu
pokazowego. Wracał ze szkoły i zastanawiał się co będzie dalej. Wiedział, że
ojciec kiedyś wróci. Chciał aby stało się to jak najszybciej. Jednak wiedział
również, że nawet jak ojciec wróci to będzie musiał uważać na siebie. Był
pewny, że zrobi wszystko aby ojciec czuł się dobrze we własnym domu. Pewnego
dnia przy kolacji Krzyś rzekł do matki, która przeglądała najnowszy projekt:
- Może
pojedziemy w sobotę do babci Jadzi?
- Nie możesz
pojechać sam? Jestem trochę zajęta. – powiedziała nie odrywając wzroku od kartki.
- Dobrze.
– powiedział smutny. Przełknął kawałek kurczaka i rzekł ponownie:
- Za tydzień
są moje urodziny.
- Tak, wiem
synku.
- Mamo?
Popatrz na mnie. – kobieta uniosła głowę. Spojrzała na syna z poważną miną. Zauważyła
wyraz jego twarzy i odłożyła ołówek.
- Słucham.
– powiedziała z grymasem.
- Już wiem kogo chcę zaprosić.
- Kogo?
- Babcię Jadzię, Dziadka Marka i Babcię Zosię, Amelię, Jacka, Ryśka, Sandrę
i Hanię.
- Tylko tyle? Myślałam, że zaprosisz całą klasę.
- Nie chcę. Chcę spędzić ten dzień w gronie najbliższych.
- Dobrze, skoro tego sobie życzysz. Zadzwoń do Babć i do Dziadka.
- Zaraz się tym zajmę.
- Dobrze.
- Zrobiłabyś ten tort z toffi i orzechami? –
zapytał po chwili.
- Ja mam zrobić tort? Dobrze. Nie pamiętam, tylko gdzie włożyłam
przepis. Zadzwonię do babci Zosi. –
pogłaskała syna po policzku i uśmiechnęła się.
- Ja kupię jakieś chipsy.
- Nie. Nie będzie żadnych chipsów. Chcesz gościom podać takie świństwo.
Zaprosimy ich na obiad. Marysia ugotuje coś dobrego. Marysiu! –
nagle w drzwiach pojawiła się gosposia.
- Tak?
- Krzysiu, na co masz ochotę?
- Nie wiem, mamo. Nie będzie to za bardzo wytworne? Ja chcę tylko
spędzić miło czas. Obiad może być, ale nie jakiś wystawny. Wystarczy zwykły
polski obiad.
- Dobrze, skoro tak chcesz. Marysiu, wracaj do pracy. Jutro ustalimy
menu.
- Dobrze proszę Pani.
Po kolacji Krzyś poszedł do
swojego pokoju. Zaczął odrabiać lekcje. Po kolei rozwiązywał zadania z
matematyki, gdy nagle usłyszał dźwięk telefonu. Podszedł do drzwi i usłyszał
jak matka z kimś rozmawia. Podszedł na półpiętro i usiadł na jednym ze
schodków. Nagle usłyszał:
- Dobrze … Nie ma sprawy … Dobrze … Do zobaczenia … – zastanowiło to
Krzysia, gdyż głos matki był wyraźnie inny. Była podenerwowana. Wyczuwał, że
zaraz się rozpłacze. Zszedł do salonu i poszedł za matką. Zauważył jak weszła
do gabinetu ojca. Nie zapaliła nawet światła. Usiadła na skórzanej sofie i
zakryła twarz rękoma. Krzyś delikatnie uchylił drzwi. Matka usłyszała
skrzypienie dębowych drzwi i spojrzała na syna. On podszedł do niej i usiadł
obok:
- Dlaczego płaczesz? – zapytał zaniepokojony. Kobieta wyprostowała
się i odrzekła poważnie.
- Nie płaczę. – wstała z sofy i podeszła
do okna.
- Mamo. Widzę. Coś z Tatą?
- Nie. Z Tatą w porządku …
- tu głos jej się załamał. Chłopiec nie wiele myśląc podszedł do niej i
przytulił się. Widział, że coś jest nie tak. Wiedział kiedy miała gorsze dni. -
… bardzo za nim tęsknię. – i tu
rozpłakała się.
- Ja też. Musimy być silni.
- Wiem.
- Kto dzwonił? - chciał wiedzieć Krzyś.
- Koleżanka z pracy. – skłamała kobieta.
- Pójdziesz ze mną na spacer? Mamy taki ładny wieczór.
- Mam dużo pracy. Idź z Barkleyem.
– powiedziała nie patrząc na syna i wyszła z gabinetu.
***
Minął
tydzień. Krzysiek wstał wczesnym rankiem. Zapakował plecak, wziął aparat i
zszedł do kuchni. Na półpiętrze przywitał go pies, który zaczął głośno
szczekać. Krzysiek pogłaskał psa i udał się do kuchni.
- Dzień dobry. – powiedział radośnie. Nie uzyskał odpowiedzi.
Zdziwiła go nieobecność matki. Zauważył kawałek kartki na stole. Przeczytał: „Wszystkiego najlepszego, kochanie.
Przepraszam, że nie mogłam złożyć Ci życzeń osobiście, ale musiałam wyjechać.
Proszę wróć do domu punktualnie, gdyż mam dla Ciebie niespodziankę. Kocham Cię.
Mama.” Tego dnia wypadały 16-te urodziny Krzysia. Gdy przyszedł do szkoły
przyjaciele obdarowali go prezentami i serdecznymi życzeniami. Chłopiec zaprosił
ich do siebie na obiad. Wytłumaczył czemu nie robi imprezy. Przyjaciele
zrozumieli jego prośbę i po lekcjach razem poszli do domu Krzysia. Od progu
powitał ich Barkley, który łasił się do każdego i z każdym chciał się bawić.
Nie odstępował Sandry na krok. W kuchni krzątała się Marysia, która
przygotowała potrawy na ową uroczystość. Oczywiście złożyła chłopcu serdeczne
życzenia. Podarowała mu książkę o historii Rosji. Wiedziała, że Krzyś pasjonuje
się tymi tematami. Po chwili przyszli dziadkowie. Jednak wciąż nie było mamy.
Zdziwiło również chłopca to, że nie zadzwonił do niego tata. Usprawiedliwiał to
sobie tym, że pewnie ojciec ma jakieś badania i zadzwoni później. Marysia
nakryła do stołu. Dziadkowie obcałowali chłopca. Wszyscy zasiedli do stołu.
Marysia postawiła na stole wazę z barszczem ukraińskim oraz bliny z gulaszem. Wszyscy
zajadali się potrawami Marysi. Panowała przyjemna atmosfera. Nawet Barkley
dostał swoją porcję gulaszu. Był tak szczęśliwy, że wylizał miskę na błysk.
***
Nagle
Krzyś usłyszał jak ktoś wchodzi do domu. Drzwi trzasnęły i z holu dobiegł głos
matki:
- Jestem, Krzysiu! Chodź do mnie. – chłopiec nie wiele myśląc pobiegł
do przedpokoju. Gdy wyjrzał zza drzwi zaniemówił. Nie mógł uwierzyć w to co
zobaczył. W drzwiach stał, podparty o ramię mamy … tata. Matka odstawiła torbę
i nie mogąc powstrzymać łez zdjęła mężowi płaszcz.
- Wszystkiego najlepszego, synku. – powiedział grubym głosem Pan
Mirosław. Krzysiek nie mógł zrobić kroku.
Chłopiec miał wrażenie, że
śni. Spełniło się jego największe marzenie. Był z nim tata. Jego wspaniały,
silny ojciec. Jego radość sięgnęła zenitu. Gdy zauważył, że ojciec wyciąga do
niego ręce, z impetem podbiegł w jego kierunku. Przytulił się do niego i ze
łzami w oczach dziękował Bogu za taki prezent. Czuł zapach jego wody
kolońskiej. Czuł tą siłę. Mimo tego, że Pan Mirosław był wciąż osłabiony objął
syna z całej siły. Tym razem nie ukrywał wzruszenia. Cieszył się, że widzi syna
całego i zdrowego. Cieszył się, że jest wreszcie w domu. Z kochaną żoną, z
synem. Cieszył go nawet widok psa, który szczekał z radości. Krzysiek chciał
aby chwila ta trwała w nieskończoność. Zaprowadził ojca do salonu. Pomógł mu
usiąść na kanapie. Nie mógł opanować radości jaka w nim tkwiła. Zapomniał o
innych gościach. Mimo tego nikt nie czuł się wyobcowany. Przyjaciele cieszyli
się ze szczęścia kolegi. Po godzinie pożegnali się z przyjacielem i każdy udał
się do domu.
***
Po całym dniu spędzonym w pobliżu taty, który słuchał
uważnie jego opowieści, Krzysiek zasnął. Cieszył go fakt, że ma wreszcie tatę
tylko dla siebie. Nie mógł uwierzyć, że gdy się obudzi, to ojciec przywita go z
radością w głosie. Cieszył się że znowu poczuje ciężkawy zapach fajki. Radowało
go również, to że znowu będzie dostawał lekcje od osoby, która zna się na
życiu.
***
Pan Mirosław siedział na sofie i popijał herbatę,
którą zrobiła żona. Pani Elżbieta usiadła obok męża i opierając głowę o jego
ramię rzekła wesoło:
- Cieszę się, że wreszcie jesteś z nami. Tęskniłam za Tobą.
– mężczyzna chwycił dłoń żony i powiedział z uśmiechem:
- Nie ma jak w domu.
KONIEC